środa, 23 września 2015

Powtórka z węgierskiego ,czyli placki po " węgiersku".

    Tak..... mam tą świadomość ,że te placki nie mają nic wspólnego z Węgrami , no ale tak je nazwali więc ciągnę ten schemat :) Jakieś 4 lata temu Marek poprosił mnie o placki po węgiersku. He... he....  A ja to mam tyle wspólnego z tymi plackami co z baletem. Żebrał ... żebrał .... i wyżebrał " telefon do przyjaciela " . Cyt.; Bo moja mama to robiła mi kiedyś najlepsze placki po węgiersku ,to Ci powie. Sru tu tu tu.... Powiedziała dobra kobieta jak je robi , czyli : mięso obsmażam na rumiano ,potem duszę , dodaje pomidory ( konc. pomidorowy)  i zagęszczam mąką , a jak trzeba to dolewam ketchupu. No nijak mi to nie podchodziło do jedzenia ,a co dopiero do kuchni węgierskiej. Tłusty ,ciężki sos i do tego mega tłuste placki. A gdzie lekkość węgierskiej kuchni i wszechobecna tam papryka ??!! Ni ma. No to siadłam , pomyślałam , sprawdziłam co mam w lodówce i wyszło takie cosik. W miarę lekkie , w miarę ostre ( chyba ,że ktoś chili doda ,bo lubi) i na pewno ma w sobie węgiersko - paprykową nutę . Ja z deka leniwa jestem , więc salsę kupuję ,ale jak lubicie się pieścić i macie czas to róbcie ją sami. Prosta i smaczna tylko czasu troszkę trzeba.


   Placki po węgiersku.




  Sos Węgierski .

1   pierś z kurczaka ( może być inne mięso ,ale to się szybko robi)
1-2  cebule
1-2  ząbki czosnku
1   salsa mexicana firmy Fanex
1/2  szklanki wody
1-2  łyżki olej
 1  śmietana  ( kwaśna i gęsta )


   Cebulę należy pokroić w drobną kostkę , bo będzie między innymi robić za zagęszczacz w sosie.
Wrzucić ją do garnka na olej i zeszklić . Potem dodać czosnek ,a jak się chwilkę przesmaży  wlać pół sosu meksykańskiego i wodę.




Na rozgrzanej patelni szybko zrumienić pokrojonego na kawałki kurczaka i już bez tłuszczu wrzucić do sosu.




 Teraz będzie się wszystko gotowało ,aż  usmażymy placki.


  Placki ziemniaczane.


   Jak zrobić placki każdy wie ,bo każdy jadł , aczkolwiek nie każdy je robił , a jeśli już to po swojemu. Ja też robię po swojemu i nie każdemu muszą podchodzić smakowo , ale jak coś to  nie krępujcie się i bierzcie przepis . Na zdrowie :)

  6   sporych ziemniaków ( 2 na głowę )
  2-3 łyżki mąki pszennej lub jakiejś innej
  1/2  łyżeczki proszku do pieczenia ( żeby puchate były)
  1    jajko
  1   łyżka octu ( wierzę ,że dzięki temu placki mniej tłuszczu wypiją , a jak nie to nie będą szybko                                                                           sine)
 1   cebulka   ( do tych po węgiersku nie potrzeba ,bo i tak jej nie czuć )
      sól
     pieprz
    olej
 


     Pyry obieramy i ucieramy na tartce .




         Te na zdjęciu są utarte tylko na małych oczkach  ze względu na Julka ,ale  prywatnie polecam  4 ziemniaki utrzeć na dużych oczkach  , a  resztę na małych . Tak utarte wyjdą ciekawsze z wyglądu  i chrupiące.
         Mieszamy wszystko w misce  i pakujemy na patelnie z olejem  po 1 łyżce.




 Rozklepujemy w kółko i czekamy ,aż się przyrumienia.




Potem na drugą stronę i powtórka i tak do końca.




Wielka filozofia. Tylko pamiętajcie żeby ogień nie był za duży ,bo na wierzchu będą ładne , a w środku to już nie koniecznie :) Teraz buch placki na talerze i polewamy sosem..... na to łycha śmietany i  szamanie gotowe :)




wtorek, 22 września 2015

Kuchnia Polska - rosół.

  Dawno mnie tu nie było , bo ogrody się zaczęły i coś z nich "przywlokłam". Niby  zwykle przeziębienie ,ale potrafi skutecznie "uprzyjemnić" życie . W związku z tym ,potrzebna jest zupa  "ratująca życie" ,czyli rosół. Jak gotować rosół wie prawie każdy  i każdemu wychodzi on inny . Ja mój prywatny rosół  uczyłam się gotować 7 lat. Przepis na pierwszy jaki zrobiłam wyglądał tak :  2 udka bez skóry , żeby nie był tłusty i  łyżka bądź 2 vegety. Brrrrr..... Paskudztwo. Jak teraz o tym pomyślę , to mi wstyd ,że takie coś ludziom podawałam. Obciach na maxa. A moi goście byli tak mili ,że ten rosół chwalili !!! Rozpacz. Po  7 latach pracy nad rosołem powstał taki oto przepis.




  Rosół.


  1-2   kadłuby lub kurczak (  muszą być kości )
   1     mały kawałek  wołowiny
   1     kawałek  wieprzowiny
   1     kawałek  indyka
  1-2  marchewki
  1     pietruszka
  1     mała cebulka
  1/4  selera
  1/3  pora  ( biała część )
  1-2  ząbki czosnku
  1-2  suszone grzyby
  2     liście laurowe
  5     ziarenek  ziela angielskiego
  7    ziarenek pieprzu czarnego
       szczypta  cynamonu
      parę  " nitek "  szafranu
      sól
      pieprz
     gałązka  lubczyku  lub maggi
     koperek
     natka pietruszki

  To jaki wyjdzie rosół zależy tylko od Was , pamiętajcie o tym . Waszym wyborem jest jego smak , bo to Wy będziecie kupować mięso. Każde mięso ma inny smak , tak więc jaki smak mięsa taki w efekcie końcowym smak rosołu. Dobry rosół  "zaczyna" się od 3 rodzajów  mięsa. Jakie mięso dacie to Wasza prywatna sprawa. Jak dla mnie możne być  z dzika ,królika lub gołębia , bo im więcej tym lepiej . Będzie 7 to super ,a jak będzie 3 to też dobrze. Jeszcze jedna ważna rzecz o której nikt nie mówi , jeżeli chcecie mieć dobry rosół to zalewacie mięso zimną wodą. Jeżeli nie interesuje Was sam rosół tylko mięso , to zalewacie wrzątkiem , wtedy rosół będzie takie sobie ,ale mięsko owszem ,owszem.
    Tak więc..... bierzemy gar.... do gara wrzucamy mięcho i zalewamy to wodą.




Teraz po kolei wrzucamy laur , ziele , marchew ,pietruszkę ,seler , pieprz w ziarnach i grzybki. Na palniku obok rumienimy przekrojoną na pół cebulkę i odkładamy na bok.





Kiedy zobaczycie ,że woda w rosole bulgocze  to zmniejszcie  ogień do minimum . Rosołu nie gotujemy , ma  "mrugać " .  Na pewno na wierzchu powstała  brzydka szaro- bura piana , to białko . Kto ma dzieci zostawia to w rosole lub zbiera w miseczkę ,a kto nie ma zbiera sitkiem i wyrzuca. To co zostało  samo w czasie gotowania opadnie na dno , więc spokojnie i bez paniki proszę. Mamy maluchów przecierają masę przez sitko i mogą ją dodawać do zup i sosów ,żeby wzbogacić ja w białko ( wiedza zdobyta od pakistańskiego nauczyciela Khana ) . No to sobie rosół  "mruga" ze 2 godziny ,aż zacznie w domu pachnieć. Jak pachnie to wrzucamy całą resztę z wyjątkiem koperku i natki. Cynamonu się nie bójcie ,bo on naprawdę poprawia smak rosołu. Nie wiem na czym to polega ,ale staje się jakiś głębszy i bynajmniej nie cynamonowy.




Taki wielowymiarowy i  gęsty. Każdy kto pił np . piwo Warkę i Warkę Dwusłodową będzie wiedział o co mi chodzi z gęstością. Ja piwa po prawdzie nie pijam za bardzo ,bo nie lubię ,ale różnicę czuję :)No to się pogotował rosołek. Wsadzamy dziób do gara i sprawdzamy co nam wyszło.Doprawiamy ,wywalamy co niepotrzebne i znowu sprawdzamy co nam wyszło. Sprawdzamy ... sprawdzamy i okazuje się ,że pół gara nie ma :P  No dobra ... a tak serio to ugotujcie makaron i  do obiadu. Co zostanie zawsze można na coś przerobić .... pomidorową lub  jarzynową albo co tam chcecie.... smacznego !!!





   


 

środa, 16 września 2015

Wspomnień czar.... spaghetti bolognese.

  Pierwsze moje spaghetti zjadłam na pielgrzymce do Częstochowy jak byłam w 6 klasie. W komunistycznej Polsce było to coś tak wyjątkowego jak sami Włosi na owej pielgrzymce. Normalnie się zakochałam. We Włoszech ,włochach - kobietach też i ich kuchni. Była zupełnie inna, niż nasz bigos i schabowe. Wróciłam do domu , ugotowałam z pamięci jak się dało i .... zonk . Ojciec ocenił danie słowami : Ja zupy pomidorowej na płaskim talerzu jeść nie będę.  No i skończyło się rumakowanie , ale miłość pozostała i kwitła . Minęły lata nauki w szkołach i nauki gotowania spaghetti bolognese .Mieszkałam w małym miasteczku na Lubelszczyźnie i nie miałam żadnego kontaktu z żadną  kuchnią prócz domowej ,a co dopiero włoską. Wyjechałam do ukochanej Italii . Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wyszło ,że coś tam potrafię z włoskiej kuchni gotować i  dla znajomych  Włochów z okolic Rzymu ugotowałam moje spaghetti. I wiecie co ??  Nic w zasadzie . Znaczy bardzo dużo jak dla mnie :)
Państwo Diamanti pochwalili mnie !!! Tak konkretnie i dosadnie , to wyraził się Mauricio :  Gotujesz spaghetti lepiej niż niejedna włoszka !!!! Pochwała z ust rodowitego rzymianina , który miał wtedy 72 lata to było dla mnie coś więcej  niż Oscar dla niejednego aktora. Tak wiec od tamtej pory bez względu na to co ktoś mówi wiem i wiem to na pewno ,że to akurat spaghetti gotuję dobrze :)
 W związku z tym , postanowiłam się z wami podzielić moim wypracowanym przez lata prawdziwie włoskim przepisem :)




   Spaghetti bolognese.

  1/2   kg  mielonego mięsa ( najlepsze jest z karkówki lub łopatki )
  2-3   spore cebule
  2-3  ząbki czosnku
   2     puszki pomidorów krojonych ( najlepsze są w Biedronce i Tesco- dla "zamożniejszych polecam Primo Gusto)
  1    łyżeczka bazylii ( taka filiżankowa , maleńka )
  1    łyżeczka rozmarynu ( też maleńka )
  1    łyżeczka czubata tymianku ( normalna herbaciana )
  1    łyżka   stołowa  oregano
  1-2  łyżki koncentratu pomidorowego
  2    łyżki  oleju
       szczypta  chili ( jeśli lubicie ostre )
       sól
      pieprz
      pęczek natki pietruszki
 


     Nie wiem jak się robi ten sos w innych regionach Włoch ,ale w Rzymie robili jako podstawę większości sosów zestaw : alio , olio , peperoncino , czyli ....  kroimy cebulę w kostkę i wrzucamy na olej .



Kiedy się zeszkli dorzucamy pokrojony w kostkę czosnek ( w kostkę ,bo ma smakować ,a nie walić na 3 km. )




 Smażymy to chwilkę i jeżeli lubicie  na ostro to wrzucacie  chili w płatkach. Jeszcze chwilka..... mieszamy i wrzucamy mięsko.




Dokładnie mieszamy z tym co w garze i dosypujemy zioła. Musi pachnieć !!! Smażymy mięsko z ziołami do czasu, aż straci różowy kolorek . Teraz wrzucamy puszki z pomidorami , dolewamy trochę wody jeśli trzeba i czekamy....





Jak mówił Mauricio ; Dobre spaghetti gotuje się 2 godziny ,a jak się pogotuje dłużej to jeszcze lepsze będzie. Po godzinie dodajemy koncentrat , mieszamy i podlewamy wodą jeśli potrzeba ( potrzeba ,uwierzcie na słowo) .Znowu powtórka z rozrywki  ,ale z przerywnikiem muzycznym w postaci gotowania makaronu. Po godzinie doprawiamy i sprawdzamy co nam wyszło.A wyszło na pewno dobre.  Bo wiecie, wszystko co ładnie pachnie na pewno jest smaczne ,chociaż nie zawsze ładnie wygląda. Jak już jest pyszne to  hojną ręką wrzucamy natkę pietruszki i koniec zabawy. Widelce w dłoń !!




   Jeżeli wolicie bardziej hm.... lepki (?) sos to po prostu wsypcie do środka w trakcie gotowania łyżeczkę mąki pszennej lub najprościej jakikolwiek sos pomidorowy do spaghetti np firmy Kamis. Nie zmieni smaku ,ale konsystencja będzie troszkę inna :)  Smacznego! Viva Italia !!!





wtorek, 15 września 2015

Nowa lodówka i obiad w 15 minut ,a na deser Bajaderki z odpadków :)

   Wczoraj  dostałam mój prezent urodzinowy - nową lodówkę !!! Stara zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki . Czasami ćwierkała jak świerszcz :D Nowa lodówka , to rozgardiasz w kuchni i tona dodatkowej roboty .  Naród nakarmić jednak trzeba. Co się najszybciej robi do szamania ??? Chińszczyznę !!! Moja powstaje w 15 minut  , jeżeli macie czajnik elektryczny (tyle potrzeba czasu żeby zagotować gar wody na kluski i ugotować je ). Kocham to danie szczególnie w niedzielę ,kiedy nic mi się nie chce lub mamy jakiś wyjazd np. na plac zabaw. Dziwne nie jest ,smak ma normalny i  do tego jest lekkie i szybkie . No to leciem z tym koksem :)

  Chińszczyzna - po mojemu.




 1  pierś z kurczaka
 1  kapusta pekińska ( średnio małą)
 3  cm  kawałek imbiru
 1-2  ząbki czosnku
  pęczek szczypiorku
  sos sojowy jasny ( broń bosze nie ciemny ,bo wyjdzie wynalazek )
  2  łyżki oleju
  2-3  łyżki oleju sezamowego )
  1   paczka makaronu chińskiego - wstążki


   Nastawiamy gar wody na makaron i wsypujemy 1 łyżkę soli . Kroimy  imbir ....




 cycka.....




 i wyciskamy ząbek czosnku przez wyciskarkę. Wrzucamy wszystko do miski i podlewamy sosem sojowym ,tak trochę ,żeby się zamoczyło i odstawiamy. Rozgrzewamy coś jak wok ( duża patelnia np )  do maksimum i wlewamy olej zwykły i łyżkę sezamowego.




 Na taki gotujący się olej wrzucamy mięsko z dodatkami i smażymy.





Do gara z wodą wrzucamy teraz makaron , gotuje się jakieś 5 minut.  Mięsko mieszamy i czekamy na makaron. Kroimy w tym czasie pekinkę na paseczki i  trochę szczypiorku na drobno , jak do  twarożku.



Makaron ugotowany ,to buch go w sitko  i za chwileczkę do  woka . Gaz wyłączamy ,bo nie jest już potrzebny.  Teraz polewamy go resztą oleju sezamowego i  sosem sojowym do smaku. Makaron momentalnie go wchłonie. Wymieszane ?




To dorzucamy pekinkę i znowu mieszamy . Na koniec sypiemy szerokim gestem szczypiorek i mamy chińszczyznę .  Szybko poszło prawda?  Smacznego życzę!!!  



  Bajaderka.




     resztki biszkoptu i inne placki bez  nadzienia
 1  słoik powideł śliwkowych
     kakao
     rum  lub  amaretto  opcjonalnie woda i aromat np. migdałowy


    Resztki ciast przepuszczamy przez  maszynkę do mięsa lub kruszymy na drobniutko.




Teraz wrzucamy  powidła  ,podlewamy alkoholem .Nie czuć go wprawdzie i po chwili sam wyparuje , ale dzięki niemu bajaderki nie są mdłe i mają piękny aromat. Dosypujemy jeszcze kakao do smaku i koloru , będzie ciekawiej.




Wyrabiamy w misce wszystko na gładką ,ale lepką masę i odstawiamy na jakieś 20 minut. Masa teraz wchłonie i wydali co trzeba . ( ale to zabrzmiało :)




 Po  tym czasie sprawdzamy czy dalej jest  taka jak była ,bo jeśli  jest za mało lepka to trzeba czegoś dolać ,np rumu. Łyżeczką nabieramy kulki wielkości orzecha włoskiego i toczymy .... toczymy , aż się zrobią  okrąglutkie jak piłeczki.  Teraz wrzucamy je w wiórki i obtaczamy. Lekko dociskamy  te co się przylepiły i jeszcze raz obtaczamy ,żeby ładnie i równo wyglądały.




No i proszę jakie cudeńka wyszły.  Jeżeli macie kaprysa  ,to możecie je nadziać w czasie formowania orzechem laskowym lub migdałem.  Będzie bajaderka jak kinder niespodzianka : )
   Koniec  balu panno ?Lalu . Idziemy do domu...
   






niedziela, 13 września 2015

Urodziny.... to taki szczęśliwy dzień.... tort urodzinowy .


  Urodziny to niby szczęśliwy dzień , ale chyba już nie w tym wieku. Nie wiadomo  ,czy jak się przekroczy 20-setkę ,to trzeba śmiać się czy płakać. W zasadzie to co ,kto woli ,ale tort jest zawsze. U mnie też był. Nazwałam go " Przypadek "  ponieważ, kiedyś  postanowiłam zrobić chłopcom Karpatkę. Ja do masy ,a tu nie ma nic. Nie myśląc wiele wysłałam najstarszego, aczkolwiek nie najmądrzejszego, po torebkę tradycyjnego kremu do karpatki  firmy Gellwe. Wrócił , kupił  i poszedł na kompa. Mleko wrze ,wiec ja w te pędy mieszać w szklance mleka krem ,żeby go do tego mleka dolać i co ? No własnie ,kurde nic. Rośnie mi toto w kubku zamiast się mieszać. Rośnie i gęstnieje. Mleko prawie kipi, panika ,serce pod gardłem ,a w kubku paćka do niczego. " Lecę" cug- galopkiem do kosza , wyciągam torebkę ,a tam .... no wołami pisze... krem do karpatki w 5 minut firmy Gellwe. Sępy nade mną drą dzioby o placek  ,a w garze bida z nyndzą. To sobie wymyśliłam ,że kretyn nie jestem i dam radę . Dodałam do paćki ser biały i nawet coś z tego wyszło . Upiekłam  biszkopt ,przełożyłam masą placki  i wyszedł  tort ,który został na stałe w rodzinnym jadłospisie. Dziś nastał ten szczególny i wyjątkowy dzień , w którym  się z Wami nim  podzielę . Znaczy przepisem nie plackiem :)




Biszkopt od pani Eli .


6  jajek
1  szklanka mąki ( 1/2 pszennej , 1 czubata ziemniaczanej i do pełna kukurydzianej)
1  szklanka  cukru
1  łyżeczka  proszku do pieczenia
1  łyżka octu ( np. jabłkowego )
     szczypta soli


   Jajka myjemy  i  zalewamy ciepłą wodą ,żeby się ogrzały ,to wtedy biszkopt może nie opadnie. Następnie oddzielamy białka od żółtek  i  do białek  dodajemy sól .Miksujemy  jakieś 3 minuty i wsypujemy cukier, teraz ubijamy białka na sztywno . Jak się ubiją to zmniejszamy obroty i wrzucamy żółtka ,a następnie powoli dosypujemy mąkę . Kukurydziana nie jest konieczna ,ale teraz jajka są tak nędzne ,że jak dam kukurydzianą  , to ciasto wygląda jak na prawdziwych , wiejskich jajkach . Mieszamy mikserem lub ręką delikatnie ,żeby wszystko się połączyło i wlewamy łyżkę octu. Jeszcze chwilka miksowania i wylewamy na blaszkę. Wychodzi z tego całkiem spory biszkopt  ze średniej tortownicy. Teraz tortownicę w piekarnik rozgrzany na 160- 170 st. C  na jakieś 45 minuty i czekamy. Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem czy się opiekło , jeśli tak to rzucamy nim o podłogę . Tak.... dobrze czytacie ... rzucamy nim ( blaszką ) o podłogę z wysokości ,tak na oko siedziska krzesła i wstawiamy do piekarnika  żeby ostygł.




Masa   do tortu  i całą reszta.


1  opakowanie kremu do karpatki w 5 minut firmy Gellwe
1/2  kg  białego sera  mielonego ( taki na sernik )
 mleko  ( nie podam ile ,bo każdy ser jest inny)

 1  puszka brzoskwiń w syropie   lub innych owoców
 10 -15  kulek  winogronu
 2 plastry  ananasa
 10 -15 listków mięty  lub melisy
 1 łyżeczka żelatyny
 1 łyżeczka dżemu lub soku w kolorze owoców lub galaretka


   Do miski wrzucamy ser  i dolewamy mleka , miksujemy aż wyjdzie  masa o konsystencji  serka Danio np. Powoli wsypujemy krem w proszku i dolewamy mleka ,żeby się klej nie zrobił. Sami zobaczycie jak będzie się zmieniać konsystencja.    Dosypujemy i dolewamy i tak do końca . Ładna masa wyszła ? To teraz wsadzamy "ryło " . Jak za słodka lub za rzadka to dodajcie po prostu sera i  miksujcie jeszcze chwilkę. Proste prawda?


   Teraz robimy tort .

 Kroimy placek na 3 części . 2 zjemy ,a z 3 zrobimy jutro bajaderki jak z cukierni ,albo i lepsze.
Wybieramy 2 ładniejsze ( bardziej równe kawałki) . Jeden kładziemy na spód i smarujemy cieniutką warstwą kremu.




 Na krem układamy owoce , duże kroimy , małe w całości. Ja prywatnie preferuję  brzoskwinie lub truskawki ,bo mi smakowo dobrze się łączą z kremem.




 Krem , który został pakujemy w rękaw cukierniczy ,bo tak będzie prościej ,albo i nie jak rękawa nie macie . Co byście nie robili i tak musi się znaleźć na owocach.





Krem równamy ,żeby zapełnił wszystkie przerwy pomiędzy owocami  i nakładamy 2 placek .



Powtórnie smarujemy cienką warstwę i robimy dekorację z owoców i  zieleniny oraz jeśli chcecie to resztki kremu.



 No tu jest już wolnoamerykanka . Boki też możecie posmarować cienko kremem i obsypać okruszkami zrobionymi z  tego kawałka placka co jest niepotrzebny.





Nie będzie widać z boku ,że coś nie wyszło :) Składanie placka zajmuje maksimum 20 minut. Serio tylko tyle . No proszę jakie cudo wyszło .... jak z cukierni.




 

     Jeżeli musicie robić tort dzień lub 2 przed imprezą ,bo brak Wam czasu ,to  musicie  "polakierować " dekorację. W tym celu rozpuśćcie łyżeczkę lub mniej żelatyny w gorącej wodzie i wmieszajcie dokładnie z dżemem lub sokiem. Takim wynalazkiem pomalujcie owoce i  zapakujcie tort do lodówki. Listki dodajcie  w dniu  imprezy , bo wcześniej dodane zwiędną i będą tylko szpecić Wasze chlubne dzieło :)  Powodzenia w  :walce " z tortem :)

sobota, 12 września 2015

Polityki ciąg dalszy , czyli ryba po grecku.

     Nie obijam się i pisanie bloga mi nie przeszło !!!  No po prostu nie bardzo mam czas ,bo dziś mam mieć gości urodzinowych od 13 ,więc nie bardzo mam czas pisać ,za to mam czas ,żeby gotować. To co upiekłam i ugotowałam postaram się  wrzucić tu jak najszybciej .
    Nad Grecją zawisły czarne chmury  , bo oprócz tego , że  mają kolosalne problemy finansowe, to jeszcze do tego bigosu  Bliski Wschód dorzucił im  " kinder niespodziankę " w postaci uchodźców .  Jednocząc się z nimi w bólu i z okazji piątkowego postu zrobiłam rybę po grecku.  Wielką katoliczką to ja nie jestem ,ale jak powiedziała znajoma  cyganka - jest to dobry powód ,żeby raz w tygodniu całą rodzina zjadła rybę  bez awantur. Grecy tak po prawdzie nie mają zielonego pojęcia o tej potrawie . Myślę jednak ,że gdyby mieli ją w swoim jadłospisie ,to chętnie by się do niej przyznali jako do dania narodowego , no prawie narodowego.




   Ryba po grecku.


1-2  marchewki
1/4  średniego selera
1/2  pietruszki
1     czosnek
1/2  cebuli średniej
10  cm.  zielonej części pora
1  łyżki konc. pomidorowego
szklanka wody
1 łyżka oleju
1-2  łyżeczki cukru
około 1 łyżki maggi
sól


    Kroimy  cebulę  na pół  , a potem w półplasterki  i  wrzucamy na olej  ,żeby się zeszkliła.




 Następnie  wrzucamy czosnek na 15 sekund  i  wlewamy pół szklanki wody. Teraz dorzucamy utarte na  dużych oczkach tarki  warzywa , zmniejszamy ogień do minimum i przykrywamy pokrywką.




 Musi się chwilkę podusić wszystko ,żeby zmiękło ,ale nie za długo, bo nikt nie lubi paćki . Jak się już poddusiło troszkę (  warzywa są  na tyle miękkie  ,że się wyginają )  , to wrzucamy pora,  żeby było ładnie i zielono :P




 Dorzucamy koncentrat i resztę wody i mieszamy delikatnie. Pomidory nie pozwolą warzywom się rozgotować . Teraz wlewamy maggi oraz dodajemy cukier i troszkę soli.




Mieszamy  i czekamy 10 sekund żeby się rozpuściło. Sprawdzamy " jakość " i zostawiamy ,żeby się przegryzło  ,a pomidorowy sos stracił ten dziwny  żelazisty posmak . Na pewno zajmie Wam to  około 10 -15 minut . Zaglądamy do garnka i mamy warzywa w małej ilości ketchupu  :P Teraz znowu sprawdzamy smak  i dosypujemy co potrzeba , czyli sól lub cukier. W efekcie końcowym powinno  być delikatnie słono - słodkie  z lekko kwaśną pomidorową nutą.




     Z tego co wiem ,w większości domów rybę po grecku podaje się w formie przekładańca , czyli warzywa ... ryba .... warzywa .... ryba .... itd  ,aż do wykończenia towaru. Ja nigdy paciek nie lubiłam, więc  rybę świeżo usmażoną ( chrupiącą ) kładę na letnie warzywa  lub odwrotnie. Tak podana jakoś bardziej do mnie przemawia wizualnie i smakowo ,ale to już kwestia gustu.
P.S.     Osoby zainteresowane  degustacją ryby po grecku proszone są o kontakt :P I  tak wiadomo o kogo chodzi :)
   Na a teraz moi mili..... lecę do garów :)  Miłego ,deszczowego dnia .