środa, 27 stycznia 2016

Wspomnień czar 3 - piankowy deser z czasów stanu wojennego. ( ciekawe co ?)

     Wiem, że już mało kto pamięta czas stanu wojennego, jednak są tacy, którzy wiedzą jak było ciężko. Najtrudniej było tym, którzy mieszkali w dużych miastach. Dostęp do artykułów spożywczych był ograniczony. No, po prostu bida w garze prawda? Ja niewiele pamiętam z tamtych czasów jednak.... pamiętam wspaniały deser. Teraz w sklepach jest wszystko, co tylko chcemy, a nawet to czego nie chcemy i nie mieliśmy bladego pojęcia, że takie coś istnieje. Stare przepisy , które  powstały w tamtych czasach odeszły w zapomnienie. Szkoda, bo właśnie one pokazywały jak wielki potencjał drzemie w tzw. Kurach Domowych. No z wielkiej piszę, bo to bohaterki w swoich domach. Ten prosty deser publikuję, że tak to ujmę jako wyraz hołdu dla wszystkich Pań, które w tamtych czasach " walczyły" o rozwój kulinarny w Polsce :)



    Piankowy deser.




   1   puszka mleka skondensowanego niesłodzonego
   3   galaretki  w 3 kolorach
   1   puszka owoców w syropie
   

Wariacji na temat tego deseru jest tyle na ile pozwoli Wam wasza wyobraźnia, więc zapraszam do zabawy. Gotujemy wodę na galaretki jak w przepisie w przypadku 2 kolorów. Galaretkę w 3 kolorze rozpuszczamy w mniejszej ilości wody, tak około 350 - 400 ml.




Tę różnicę uzupełnimy mlekiem skondensowanym.


Mleko skondensowane



 Galaretki , które zrobiliście zgodnie z przepisem odstawiacie i czekacie ,aż zastygną i kroicie na małe kawałki.




Do 3 wlewacie mleko skondensowane.




Dokładnie tyle, żeby wyszło pół litra jak w przepisie i miksujecie na piankę.




Troszkę to zajmie. W tym czasie do pucharków rozkładacie część pokrojonej galaretki, którą zalewacie później pianką.




Dorzucacie resztę pokrojonej galaretki i myk do lodówki. Po pół godzinie macie już deser , który wystarczy przybrać owocami sezonowymi lub z puszki.




Jeżeli macie mieć gości to zawsze możecie zrobić ten deser w formie ciasta. ( Zdjęcia dodam jak zrobię) Wykładacie tortownicę biszkopcikami  i układacie na nich część pokrojonej galaretki. Zalewacie to pianką i dorzucacie resztę na wierzch. Jeśli nie chce utonąć do dopchnijcie palcem. :) I gotowe. Deserkowy, lekki placek jak malowanie.

wtorek, 26 stycznia 2016

Fasola po bretońsku - zupa o ,której Bretania nie słyszała.

    Przyszła zima, więc trzeba jeść treściwie, żeby się rozgrzać. W związku z tym, proponuję zapomnianą przez większość społeczeństwa fasolkę po bretońsku. Dlaczego po bretońsku ? Bóg jeden wie, ale taka nazwa się przyjęła i już. Z żadną Francją, a co dopiero Bretanią, nie ma ona nic wspólnego. Daję sobie rękę i głowę uciąć, że chyba tylko mieszkający tam Polacy, wiedzą o tym daniu :) Zupkę tą dedykuję głównie Polakom mieszkającym w USA. W tym roku dowiedzieli się co to prawdziwa zima ,więc na pewno taka zupka im się przyda.


  Fasola po bretońsku.




  25   dkg  fasoli
  25   dkg  mięska różnego czyli kiełbasy, resztek szynki, boczek itp.
  1/2  słoiczka  koncentratu pomidorowego
    2   czubate łyżeczki mąki ( na zagęszczacz )
  dużo  majeranku
  2-3  listki laurowe
  3-5  kulek ziela angielskiego
         pieprz czarny mielony
         sól
         czosnek , jeżeli komuś pasuje


   Fasola w tej zupie to kwestia bardzo poważna i sporna. Powinna być podobno duża - Piękny Jaś lub sam Jaś.




 Ja prywatnie tej odmiany nigdy w tej zupie nie lubiłam, więc daję jakąś małą odmianę. Zawsze mnie wkurzało, że jak zanurzyłam łyżkę w zupie, to była: "woda", kawałek mięsa i od święta fasola. Na dokładkę wielka ta fasola. Zamieniłam ją na mniejszą odmianę i od razu lepiej.Co wsadzę łyżkę ,to coś wyłowię :)
   Wracając do tematu. Fasolę trzeba namoczyć, bo inaczej godzinami się gotuje. Jeżeli nie macie czasu to, po prostu kupcie ugotowaną w puszce i po problemie. Jak ją wymoczycie, to gotujcie, ale bez soli, bo zajmie to miesiąc. Solimy pod sam koniec jak fasola będzie miękka. W tym czasie, kiedy fasola się gotuje, na patelni smażymy mięsko pokrojone w kostkę,




aż się zarumieni. Z tego rumienienia będzie świetny smak.




 Fasola ugotowana ,więc wrzucamy do niej koncentrat i wszystkie przyprawy.



Dodany koncentrat

 Dorzucamy wędlinę i zagęszczamy mąką rozrobioną z wodą (zagęszczacz).




Teraz musi się pogotować na malutkim płomieniu, żeby nabrała smaku. To około pół godziny . Po tym czasie doprawiamy, solą, pieprzem, czosnkiem i czym podleci. Smacznego !!!!

wtorek, 19 stycznia 2016

Sałatka Gyros i sos winegret czyli coś dobrego dla każdego :)

 Dziś będzie sałatka Gyros, która ma tyle samo wspólnego z gyrosem, co ryba po grecku z Grecją. Cóż Polak potrafi. A może to dobrze, że potrafimy przerobić typowe dania innych kuchni świata na coś ciekawego. Przecież dzięki temu kuchnia polska rozwija się i nie stoi w miejscu. Chociaż jest także pewne maleńkie "ale". Zapominamy o tradycyjnej kuchni, a szkoda. Tak sobie stałam w kuchni, robiłam tę sałatkę i myślałam. I wyszło mi z tego, że mimo, iż nie każdy jest kucharzem, to każdego z nas firmy, że tak to ujmę spożywcze nabijają nas w butelkę. No serio. Sorka ludzie kochani, ale jak macie robić sałatkę czy surówkę to lecicie do sklepu i pierwsze co kupujecie po zieleninie to..... sosy do zieleniny. No totalny błąd. Bo po co ? Przecież da się żyć bez sosu w torebce. Nie wiedzieliście? No to wiecie. W każdym domy i w każdej lodówce jest coś co da się przerobić na pyszny sos do zieleniny :) No to lecim z gyrosem, a na "deser " sos do zielonego :)


 Sałatka Gyros.




  1   cycek kurzy ( podwójny jak mamy w planie nakarmić faceta)
       przyprawa Gyros ( prywatnie polecam firmy Prymat)
  2   łyżki oleju
  1   puszka  kukurydzy
  1   puszka  groszku zielonego
  2   średnie cebule
5-6  średnich ogórków kiszonych
  1   średnia kapusta pekińska
       majonez  (pójdzie pewnie z pół słoika)
       ketchup  ( nie wiem ile, ale trochę)


   Kroimy cycki na słupki,




  następnie wrzucamy na rozgrzaną patelnię z olejem ,żeby się przyrumieniły. Jak już to zrobią to posypujemy hojnie mięsko  przyprawą do gyrosa,




 mieszamy i zmniejszamy ogień do minimum. Musi się przyprawa przylepić do mięsa ,żeby jakiś smak miało.




Jak już się oblepi, to wrzucamy do miski i czekamy żeby wystygło.




Odcedzamy porządnie kukurydzę i groszek, a cebulę i ogórki kroimy w kostkę. Żeby ładnie wyglądało to pokrójcie tak pi razy oko na wielkość kukurydzy :)




Mięsko zimne ? No to układamy wszystko po kolei. Mięsko, groszek , kukurydza, ogórek, cebula i ugniatamy.



Inna kolejność Wam wyszła ? Nie szkodzi i tak będzie dobre :) Ugniećcie w miarę porządnie to łatwiej Wam będzie majonezem to wysmarować. Smarujemy i dryzdamy na majonez ketchup.




Na bogato, a co? I prawie mamy sałatkę. Zostaje jeszcze tylko kapusta pekińska i tu jest taki myk. Musicie ją pokroić w paski, ale nie musicie wykładać na wierzch sałatki. Po czemu? A po temu ,że jak za długo będzie leżała na wierzchu to się z niej flak zrobi i do tego ta , która dotykała majonezu i ketchupu będzie gorzka. No nie wiem  jak to jest, ale na serio to prawda. Gorzka się robi i tyle. Moja rada - pokrójcie kapustę, schowajcie w jakiś pojemnik i dopiero przed podaniem wyłóżcie na nią kapustę. Będzie jędrna i na pewno nie będzie czuć w sałatce goryczy.

Sos winegret.




   Sałatka zrobiona, to teraz czas na sos, a w zasadzie sosy. Sprawa jest prosta jak budowa cepa na łożysku. Potrzeba wody, kwaśnego, płynnego tłustego i przyprawy. Uwierzcie, że sos do zieleniny da się zrobić prawie ze wszystkiego. Naszykujcie sobie pojemnik na sos  np. słoik po musztardzie albo po dżemie. Woda najlepsza jest gorąca, bo szybko rozpuszcza przyprawy. Olej lub oliwę  i coś kwaśnego. Coś kwaśnego czyli ; octy wszelkiego rodzaju, sok z cytryny lub innych kwaśnych owoców, musztardy i co najciekawsze..... chrzan tarty. No serio taki ze słoika, ze sklepu. Do tego możecie dorzucić co Wam się żywnie podoba, bo to "coś" doda smaku i oryginalności Waszym sosom. Do rodziny "coś" zaliczamy ; natkę pietruszki , koperek , czosnek , estragon, szczypiorek , tymianek itd. No nie sposób wszystkiego wymienić. To już jest zabawa nie gotowanie, a efekt końcowy może Was przyjemnie zaskoczyć. Do roboty. Więc ja robię to tak. Wlewam troszkę wody i wsypuję łyżeczkę vegety.




 Mieszam i wrzucam czubatą łyżeczkę musztardy.





Teraz dolewam oleju, tak około 2/3 pojemnika.




 Zakręcam i telepie, aż się zrobi gęsty, lekko majonezowy sosik.




Odkręcam. Wsadzam palucha i ..... bleeeeeeeeeeeeee..... Nie, no żartuję. Dobre, ale na pewno stwierdzicie, że coś brakuje. Wsypuję zioła , dolewam octu lub dorzucam musztardy, żeby było troszkę ostrzejsze.  Znowu telepie sos na lewą stronę i już jest dobry :) Pamiętajcie ,ze sos musi być troszkę mocniejszy w smaku ,bo przecież spłynie z zielonego, ale bez przeginania proszę :)W lodówce wytrzymuje około tygodnia. Możliwe, że i dłużej, ale ja o tym nic nie wiem, bo robię sporo sałatek i sosy szybko się utylizują. Jeżeli sprawdzicie ile czasu maksymalnie wytrzymuje, to poproszę o informacje. Na pewno komuś się przydadzą :)


 
   

sobota, 16 stycznia 2016

Because.... bikos.... bigossss.....

     Do bigosu potrzebna jest koza. Jak nie macie kozy, to może być kuchnia kaflowa lub westfalka. Jeśli i jej nie macie, to macie problem i musicie się mordować na tym czymś co macie do gotowania. Kiedyś nie było problemu, bo kapusta kiszona była kapustą kiszoną, a nie zakwaszaną kwaskiem cytrynowym, zaś wędlina wędzona była wędzona, a nie moczona w płynie wędzarniczym. Cóż świat idzie do przodu i my też musimy się przestawić z gotowaniem tak, żeby smak był jak kiedyś z produktów, które jak kiedyś na pewno nie są. To teraz postarajmy się zrobić dobry bigos z niedobrych składników :)


    Bigos.





 1-2  kg. kiszonej kapusty
 1-2  kg. kapusty nie kiszonej - słodkiej , białej w główce
 1     kg. mięsa żywego np. łopatka wieprzowa, karkówka, kawałek wołowiny itp.
 1/2  kg  mięsa przetworzonego w postaci kiełbasy , boczku, resztek szynki
 1-2  cebule
 1-2  ząbki czosnku
 1/2  l.  wina pół wytrawnego lub wytrawnego
 1     garść grzybów suszonych
 5    listków laurowych
 5    sztuk ziela angielskiego
 10  sztuk ziaren jałowca - często rośnie w ogródku jako ozdoba
 maggi
pieprz  czarny mielony
sól



     Weźcie największy gar jako macie w domu ,to będzie Wam łatwiej mieszać. Do niego wlejcie szklankę wody i wrzućcie pokrojoną w paski zwykłą kapustę.





Teraz przykryjcie i poczekajcie aż się poddusi ,czyli zmięknie.




W tym czasie namoczcie kapustę kiszoną w ciepłej wodzie, pomieszajcie, żeby się wypłukała i odciśniętą wrzućcie do jakiejś miski. Wiem.... powinno się niby gotować, ale teraz kapusta nie jest taka jak kiedyś i tak naprawdę to nie mam jej po co gotować. Nigdy tego z resztą nie rozumiałam. Gotować, żeby nie była kwaśna i potem dodać koncentrat pomidorowy, żeby była. Absurd. Ale wracając do tematu. Kapustę odciśniętą wrzucamy do gara, tylko wtedy jak ta zwykła już się poddusiła. Teraz dorzucamy laur, grzyby suszone , ziele angielskie  i ziarna jałowca.




Gar odstawiamy na mniejszy palnik i wyciągamy patelnię. Wrzucamy na nią pokrojone w kostkę  "żywe" mięsko.




 Rumienimy je




Następnie dorzucamy do garnka z kapustą. Teraz powtórka. Mięsko "nieżywe" rumienimy


Tzw skwarki lepszego gatunku

 i także wrzucamy do garnka, a na patelni ląduje pokrojona w kostkę cebulka. Rumienimy ją i także wrzucamy do gara. Ja robię wszystko na raz ,bo jestem obcykana w tym temacie , czytaj ; leniwa.Mieszamy wszystko i podlewamy winkiem. Ogień na minimum i czekamy.



WSZYSTKO w garze


Czekamy.... Czekamy.... Podlewamy winkiem i ... czekamy.... i tak do us.... śmierci, czyli aż  bigos nabierze smaku, a dom zacznie nim pachnieć. Teraz sprawdzamy, co nam wyszło. No własnie wyszło i nie tylko włosy z głowy, ale też w garze i smak się pojawił. Niby wszystko ok, ale coś brakuje prawda? To teraz doprawiamy. Lejemy hojnie maggi, sypiemy pieprzu i podlewamy znowu winkiem. Gotujemy chwilkę i sprawdzamy co wyszło. Wyszedł całkiem niezły bigosik prawda? Ja na tym etapie to już 1/3 bigosu mam opakowaną ,bo wszyscy chętnie próbują i doprawiają. Trzymam kciuki za Wasz bigos. 





środa, 13 stycznia 2016

Luksusowa ziemniaczanka czyli zupa ze śniadaniowych resztek .

    Goście pojechali, zjedli co najlepsze i zostały resztki, wędlina w plasterkach z którą nie ma co zrobić. No to buch ją do zamrażarki. No i leży tam w tej zamrażarce i "dojrzewa" . No myślmy logicznie. Kto lubi jeść wędlinę z zamrażarki. Co poniektórzy  mają farta i mają psa swojego lub sąsiada, którego dokarmiają. Inni czekają, aż miensko w  zamrażalniku zakwitnie, bo jak zwykle wywalić szkoda. No, bo przecież kiedyś się przyda prawda? No to dziś mamy to " kiedyś" i zrobimy z niego luksusową zupę. Naprawdę jest smaczna. Serio, serio. Nie cykajcie :)


  Ziemniaczanka.




 3-4   spore ziemniaki
 2-3   średnio -małe cebule
    1   śmietana
    1   spora garść wędliny w plasterkach ( w przypadku facetów, to im więcej tym lepiej)
    1   czubata łyżka natki pietruszki
    1   serek topiony ( jeśli macie na zbyciu ) lub 1 łyżeczka mąki ( czubata)
    1   łyżka oleju
        sól i pieprz


    Kroimy w kostkę cebulkę  i wrzucamy na patelnie z olejem.





Czekamy,aż się zeszkli



 i dorzucamy pokrojoną w kostkę wędlinę wszelkiej maści.




Cały czas mieszając czekamy, aż się lekko zarumienią brzegi cebulki. Jeżeli nie macie topionego serka, to posypcie mieszaninę łyżeczką mąki i przesmażcie minutkę. Zrobione? To odstawiamy i bierzemy się za ciąg dalszy zupy. Kroimy w małą kostkę kartofle




 i gotujemy w małej ilości wody. Jak kartofle będą miękkie to wrzucamy do zupy zawartość patelni.




Wszyscy którzy nie posypali mieszanki mąką, dodają serek topiony, to zagęści zupkę. Ja prywatnie wolę opcję bez serka bo zupa i tak jest dość tłusta, a poza tym to nie chce mi się mordować z rozbijaniem sera. Gotujemy chwilkę i dolewamy cały kubek śmietany.




Tak wiem, że to dużo, ale śmietana daje ciekawy smak tej zupie. Sprawdzamy gęstość i jeśli trzeba to dolewamy wody. Doprawiamy solą i pieprzem.




Na sam koniec wrzucamy natkę i gotowe. Pyszna zupka wyszła prawda? Aż dziwne :) Najciekawsze jest to ,że na drugi dzień o dziwo smakuje jeszcze lepiej. Nie lubię odgrzewanych dań ,ale ta zupa naprawdę do odgrzania się nadaje. To pewnie to umami:)




   

wtorek, 12 stycznia 2016

Sos serowy z brokułami czyli koniec błogiego lenistwa.

  Minęły Święta i Nowy Rok .Czas błogiego lenistwa się zakończył. Pora wrócić  do pisania. Przepis, który dziś zamieszczam " przywlokła" do domu Zuza z opisem - to było z serem z kurczakiem i dobre. Czytaj w podtekście- Mamo zrób. Więc zrobiłam i o dziwo następna potrawa okazała się normalna i smaczna . Najważniejsze jest zaś to, że nie drenuje portfela, bo przecież prawie każdy ma w domu od czasu do czasu niepotrzebny serek topiony, który kupił nie wiadomo po co. Że tak to ujmę  - wyrzucić szkoda , a jeść toto to masakra. Więc gnije w lodówce tygodniami i czeka na litość. Więc litość przyszła i po przeróbkach nawet smakuje. Mam nadzieję ,że Wam także posmakuje.



    Sos serowy z brokułami.





    2  kostki topionego sera
 1-2  łyżki masła
   1   szklanka mleka
 1-2  szklanki wody
    zagęszczacz  ( woda wymieszana z 2 łyżkami mąki)
 1/4  łyżeczki  gałki muszkatowej
       sól , pieprz - najlepiej biały ale jak nie to nie
  1   brokuł  gotowany ( tzw. różyczki)
  1   pierś z kurczaka ( niekoniecznie - u nas Zuzka się na nią upiera)



     Na początku tej historii gotujemy brokuł ,żeby mieć go z głowy.





Nastawiamy w garnku wodę i wsypujemy do niej 1 łyżkę soli i 1 łyżkę cukru. Dzięki temu, że wsypiecie cukier nie będzie słony za bardzo ,ale za to będzie pięknie zielony. Na wrzącą wodę wrzucamy różyczki , zmniejszamy płomień i przykrywamy garnek pokrywką. Nastawiamy czas na 5 minut i czekamy. Nic nie róbcie w tym czasie, bo na 100% zapomnicie o brokule i będzie kicha. Jak minie 5 minut to dolewamy do wrzątku w garnku zimnej wody i wywalamy brokuł na sitko. Ma być jędrny ,bo będzie się jeszcze  moczył w gorącym sosie. Jak  go przegotujecie to paćka wyjdzie :) Dobra. Teraz reszta sosu.
Do garnka z GRUBYM  dnem, naprawdę z grubym , bo sos się lubi lepić.

Wlewamy szklankę mleka i pół szklanki wody




oraz wrzucamy masło.



Teraz czekamy, aż zacznie się gotować i wlewamy zagęszczacz




Na koniec  wrzucamy pokrojony w kostkę ser topiony.




Teraz miotełka w dłoń i do roboty.




Przydałby się jakiś facet z parą, ale jak nie ma pod ręką, to musicie się same mordować tak jak ja :) Trzepiemy, mieszamy i ubijamy ten ser bardzo energicznie do momentu, aż zrobi się  w garnku fajny kremowy sosik.




Jeśli jest za  gęsty to dolejcie wody. Dosypujemy utartą gałkę, sól i pieprz. Wrzucamy pokrojoną w paseczki pierś z kurczaka i zostawiamy na wolnym ogniu, żeby doszło :)  Chwilkę przed odcedzeniem makaronu, do sosu dorzućcie brokułki, żeby się podgrzały.
   Sos się pyrkoli, więc gotujemy makaron. Jaki wybierzecie, jest Waszą prywatną sprawą. Mi prywatnie najbardziej pasuje do tego dania szeroka wstążka, ale to kwestia gustu, a jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje. Krótko mówiąc gotujemy makaron i zaraz po odcedzeniu zalewamy go sosem.  Delikatnie mieszamy i gotowe !!!!    Wszystkim życzę smacznego.